Dzień, jak codzień. Na jutro jesteśmy umówieni z Mikado na kontrolę (znowu miał podwyższoną temperaturę i był ospały). Rokusia, jego wierna towarzyszka, wieczorem zaczyna mróżyć oko. Oglądam je na tyle, na ile pozwala sobie zajrzeć. Nic nie zauważam, ani zaczerwienienia, ani urazu rogówki. No nic, zobaczymy co będzie jutro, najwyżej pojedzie też.
Nadchodzi kolejny dzień. Rokusia nadal przymyka ok, na zewnątrz pojawia się trochę ropy. Na pewno dostała od Mikusia w czasie zabawy – myślę sobie. No, ale skoro jadę, to wezmę i ją. Za jednym jechaniem.
Rokusia średnio szczęśliwa, miauczy rozpaczliwie całą drogę. Mikuś spokojny, chyba już się pogodził z częstymi wizytami u weterynarzy.
Diagnoza Rokusi – uraz głowy. Jedna źrenica mała, druga duża, obie reagują na światło, ale każda jest inna. Jak mogłam tego nie zauważyć, karcę się w myślach. A kolejna myśl – co się do diaska mogło wydarzyć?! Dom duży, stadko spore.. ech..
Dostaliśmy leki, krople na obniżenie ciśnienia w oku.
Refleksja: obserwuj obserwuj i obserwuj. Je, bawi się, ale coś z tyłu głowy Ci nie gra? Sprawdzaj. Nie oszczędzaj na wizycie u weterynarza, bo może przejdzie, a może mi się wydaje. Jak świeci Ci się lampka z tyłu głowy, to znaczy, że Ci się nie wydaje. Koty po prostu tak świetnie udają, że jest wszystko pięknie.
EDIT: Po kilku dniach od objawów neurologicznych pojawił się katar gigant. Objawy neurologiczne były więc najprawdopodobniej pierwszym symptomem zapalenia ucha środkowego. Po podaniu antybiotyku nasza kochana Rokinka wraca do zdrowia.