Przybycie nowego kota do domu to nie zawsze „i żyli długo i szczęśliwie”. Kumpel to kot, który do tej pory żył na dworze. Najpewniej nie miał domu, nie zna bliskości człowieka, boi się. Do tego wymaga leczenia, a to nie ułatwia nawiązywania pozytywnych więzi.
Wypuszczony w „swoim” pokoju po przywiezieniu z lecznicy nie czuł się pewnie. Dopiero teraz, gdy mija 4 dzień zaczyna czuć się bezpieczniej. Ociera się o nogi owszem, na jedzenie w miskach się łapczywie rzuca. Rękę łapie pazurami lub zębami. Chodzi za człowiekiem, ale się boi. Te próby gryzienia ręki to objaw strachu. Nie wiemy jakie ma doświadczenia z człowiekiem. Czy tylko te z lecznicy? Czy wcześniej doświadczył krzywdy ze strony ludzi? A może nic takiego nie miało miejsca, a jedynie obawia się tego, co nieznane. Zupełnie jak w książce „Mały książę” musimy oswoić naszego dzikuska. Leczenie tego nie ułatwia, musi dostawać antybiotyk 2x dziennie i mieć przemywaną ranę. Do tego kuleje na tylną łapę, więc wymaga kolejnej wizyty weterynaryjnej – czyli dodatkowy stres.
Spędzam z Kumplem dużo czasu w ciągu dnia. Mówię do niego, trochę futruję smakołykami. Głaszczę na tyle, na ile pozwoli. Powoli zaczyna doświadczać przyjemnych rzeczy ze strony przerażających dotąd rąk. Mruży oczka i wywraca się, pokazując brzuszek. Czas pokaże, jak bardzo zaufa człowiekowi.
Martwi mnie, że zaczął wygryzać sobie sierść na ogonie. Głaszcząc go ostrożnie odkrywam, że na jego 4 kilowym ciałku są same strupy po pogryzieniach.