Na pewno nie jeden z włascicieli kota zbladł, gdy usłyszał od swojego weterynarza, że ma przynieść mocz kota do badania laboratoryjnego. Szanowny pan kot przecież na rządanie nie zrobi siusiu do probówki.
Co poczać?
METODA 1:
Na szczęście z pomocą przychodzą producenci żwirku, proponując specjalny zestaw do pobierania moczu. Składa się on z plasikowych drobnych kulek do wysypania w kuwecie, pipety i probówki.
Kuwetę dokładnie czyścimy ze standardowego żwirku, dokładnie myjemy i najlepiej wyparzamy jeszcze wrzątkiem. Wysypujemy specjalny żwirek do kuwety i modlimy się, aby kot go „zaakceptował” i załatwił się do kuwety. Jeśli cała operacja się powiedzie i kot bez protestów wykona swą powinność, za pomocą pipety pakujemy płyn do probówki i wieziemy do lecznicy. Starajmy się, aby w miarę możliwości nie trzymać go za długo przed zawiezieniem do weterynarza. Mój wet zaleca żeby nie było to więcej niż 3 godziny.
METODA 2:
Gdzieś kiedyś wyczytałam, że jak kot już zacznie sikać to nie przerwie. Metoda druga jest więc wypadkową tej teorii. Przygotowujemy sobie jakieś sterylne, płaskie naczynie / pojemniczek. Może to być wyparzone w zmywarce plastykowe pudełko, chochelka, szeroki pojemniczek do pobierania moczu z apteki (można użyć jego głebokiej zakrętki). Obserwujemy kota. Gdy pójdzie do kuwety i zacznie siusiać, podchodzimy i podkładamy pod pupkę naczynie. Kot grzecznie skończy ablucje, a my mamy nasz porządany artefakt :D.
Przy większej ilości kotów w domu udało mi się z większym powodzeniem wypróbować metodę 2. Zadziałało.