Vincent to kot, którego uczucie zjednałam sobie wystawiając mu przed blok miskę z jedzeniem. Vincent urodził się na podwórku, z wolno bytującej kotki. Szybko jednak zachorował na koci katar. Stado nie dopuszczało go do jedzenia. Miałam w domu już jednego kota i psa. Zdawałam jednak sobie sprawę, że Vincent pozostawiony samemu sobie szybko opuści ten świat. Na szczęście Vincent też miał tego świadomość, więc gdy zobaczył mnie ponownie, biegł z całych sił w moją stronę i dał się zaprowadzić do mieszkania. Niestety była niedziela, nie pozostało więc nic innego, niż odizolować go w łazience. Katar był tak silny, że kot wykichiwał olbrzymie pokłady wydzieliny. Następnego dnia odwiedziliśmy weterynarza i rozpoczął się żmudny proces leczenia. Wtedy też po kilku wizytach u różnych weterynarzy trafiliśmy ostatecznie na fantastycznego lekarza od futrzaków. Zaproponował on tabletki podnoszące odporność (niestety dzisiejszy odpowiednik ma zmienioną formułę i nie jest już tak skuteczny), które przyniosły świetny skutek. Późniejsze szczepienie dodatkowo pomogło utrzymać chorobę w ryzach. Dodam tylko, że koci katar nie objawia się jedynie katarem, jest to choroba, która nieleczona może doprowadzić nawet do śmierci. Bardzo łatwo przenoszona, może trafić do naszego mieszkania na butach! Dlatego tak ważne jest regularne szczepienie przeciw kocim wirusom.
Wracając do Vincenta. Chorobę udało się opanować, a kot okazał się fantastycznym przyjacielem. Szybko od drugiego kota nauczył się korzystania z kuwety i sam intuicyjnie opanował drapak. Byłby kotem szczęśliwym, gdyby nie regularne wakacyjne wyjazdy na wieś. Raj dla kota, spokojna okolica (niewielu sąsiadów), lasy, pola, dużo krzaków w ogrodzie. Baraszkujący po takiej przestrzeni wracał do domu tylko na posiłki. Po powrocie do rzeczywistości, czyli mieszkania w bloku na jednym z wyższych pięter (w innej już lokalizacji niż blok, spod którego został zabrany) kot w pewnym momencie zaczął ostentacyjnie sikać na meble (był wykastrowany) i miauczeć pod drzwiami. O wypuszczaniu kota na zewnątrz nawet nie było mowy. Pozostało jedynie jakoś próbować poprawić koci nastrój, co nie jest sprawą łatwą. Dlatego chciałabym uczulić wszystkich zabierających swoje zwierzęta na wakacyjne wypady, aby dobrze przemyśleli pomysł wypuszczania zwierzęcia na dwór, jeśli na co dzień w domu nie ma takiej możliwości. Kot to zwierzę lubiące przygody, niezwykle ciekawe świata. Układ pełna miska + fascynujące przygody na zewnątrz to dla niego układ wymarzony (no chyba, że urodził się w domu, zupełnie nie zna co to świat, wtedy wypuszczanie na dwór może okazać się wręcz niebezpieczne dla jego życia). Kot na wakacjach wypuszczony na dwór nie rozumie dlaczego później odmawia mu się tej przyjemności, czuje się jak więzień zamknięty w klatce. I zaczyna cierpieć, a my z nim.. Zauważyłam też że najbardziej chętne do wychodzenia są kocury, i to one najciężej znoszą potem zamknięcie bez możliwości wyjścia. Kotki pod tym względem są o wiele spokojniejsze.
Dlatego trzeba bardzo dokładnie przemyśleć decyzję o wypuszczaniu kota na zewnątrz. Dotyczy to także wychodzenia z kotem na szelkach – jeśli kotu ta forma wychodzenia się spodoba, musimy być pewni, że znajdziemy na to czas regularnie. Jesli czasu nam brakuje, nie proponujmy mu tej formy rozrywki.
Puszczając kota wolno trzeba zdać sobie sprawę, ile niebezpieczeństw czycha na niego, szczególnie w realiach potwórka przy bloku w mieście. Ruchliwa ulica, psy czy inne agresywne zwierzęta, trutki na szczury (swoją drogą podobno bardzo smaczne w odczuciu kota) to tylko nieliczne zagrożenia.
Statystyki niestety też nie działają na korzyść wypuszczania kota. Długość życia zwierzęcia wypuszczanego na zewnątrz lub wręcz wolnobytującego jest o wiele krótsza niż niewychodzącego. Mam jednak świadomość, że są też i takie koty, których po prostu nie sposób w domu utrzymać. Takie, które wręcz podejmują próby ucieczki. Są również wyjątki od reguły – koty wypuszczane, które żyją wiele lat i mają się świetnie.