Maszka urodziła się na Kaszubach, wraz z dwanaściorgiem rodzeństwa. Rodzeństwa częściowo przyszywanego, bo okociły się dwie z trzech bezdomnych, plączących się po lesie kotek.
Kotki (przyszłe matki) pojawiły się na jesieni wśród domków letniskowych. Znajoma, pod której domkiem też się pojawiały, dojeżdżała je karmić przez całą zimę. Nie muszę dodawać, że zimą na takich terenach ciężko o żywą duszę. Koleżanka była „psiarą”, która niedawno utraciła wieloletnią czworonożną towarzyszkę. Nie znała się na kotach, ale leżały jej na sercu te trzy kocie istnienia. Dlaczego podkreślam, że nie znała się na kotach? Ponieważ nie wzięła pod uwagę, że bezdomniaki to kotki, nie kocury, i na wiosnę „zwalą” jej się na taras wraz z potomstwem. Jednak, jako że koleżanka jest osobą nie tylko o wielkim sercu, ale też bardzo obrotną, świetnie w tej sytuacji sobie poradziła. W historii Kudełki pisałam o odpowiedzialności za karmione zwierzę. Tu ta odpowiedzialność zasługuje na docenienie. Koleżanka nie tylko dokarmiała armię maluchów, ale też oswajała je z człowiekiem noszac na rękach i tuląc, a jednocześnie szukając im domów, oraz dobijając się o wsparcie do organizacji i urzędów w gminie, których obowiązkiem jest opieka nad zwierzętami bezdomnymi. Dzięki temu, rozpychając się łokciami i wywarzając zamknięte na cztery spusty drzwi, ostatecznie udało jej się wejść w kontakt z miejscowym weterynarzem, który wysterylizował bezdomne kotki na koszt gminy.
Zapobiegło to ewentualnemu dalszemu rozwojowi stada.
Gmina natomiast obiecała znaleźć domy u miejscowych gospodarzy, tym kociakom, którym nie uda się znaleźć domów w inny sposób. Może nie idealne rozwiązanie, ale lepsze niż pozostawienie zwierząt samym sobie.
Szczęśliwie dzięki uruchomieniu znajomych, i znajomych tychże znajomych, udało się większość kociaków oraz ich matki zadysponować do nowych domów.
Wspomnę, że nie tylko mi trafił się kot, koleżanka także została kocią mamą, dając dom jednej ze starszych kotek. I tak oto z „psiary” została „kociarą” 😊. A do naszego Vincenta i Chestera dołączyła malutka Masza.
Maszka była przez koleżankę określana jako największa ciapa w całym stadzie. Sierotka, która przy pełnej misce padnie z głodu. Nie potrafiąca walczyć o swoje i ustępująca wszystkim.
Maszka to łagodna, spokojna koteczka o pięknych jak dwa węgielki oczach.