Historia Kumpla dopiero się zaczyna..
Nie jeden, nie jedna z was pewnie w swoim życiu karmiła jakiegoś bezdomniaka. Odkąd przeprowadziliśmy się z mieszkania do domu zaczął nas odwiedzać pewien burasek. Mam w domu kocią karmę dla domowych przyjaciół, więc jedna miska więcej nie stanowiła wielkiego kłopotu. Także koleżka z dworu zawsze mógł liczyć na coś na ząb.
Rozmawiając któregoś dnia z sąsiadami zapytałam o tego kota. Sąsiadka mieszkająca w tym miejscu od lat stwierdziła, że to czyjś, „ot tam z następnej ulicy”.
Zima nie zima, kot codziennie przychodził. Wystawiliśmy więc ocieplaną budkę, na wypadek, gdyby potrzebował schronienia. I tak sobie przez rok egzystowaliśmy. Nazwaliśmy kota roboczo Kumpel. Nasz Bunio drapaniem wycieraczki przy oknie balkonowym informował codziennie o jego pojawieniu się. A Kumpel przychodził regularnie, jak w zegarku i czekał grzecznie na swoją miskę. Nie wyglądał przy tym na mocno głodnego, często zjadał trochę i szedł dalej. Zdarzało się, że nie było go kilka dni, a czasem pojawiał się kilka razy dziennie. W słoneczne dni wylegiwał się na słońcu przed domem.
Nadszedł jednak dzień, którego się gdzieś z tyłu głowy obawiałam. Życie na ulicy jest niebezpieczne, nawet gdy nam ludziom się wydaje, że to taka spokojna okolica. Zagrożeń jest zbyt wiele, a wypuszczając kota na zewnątrz nie mamy żadnej kontroli nad jego bezpieczeństwem.
Kumpel nie był kotem kastrowanym, a wiadomo, że w kocie hormony buzują, zachęcają do walki o terytorium, a czasem i o życie. Nie wiem, jak było w przypadku Kumpla. Nie wiem, czy musiał się bronić przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, czy sam zaatakował inne zwierzę i nie wyszedł z tej potyczki zwycięsko.
W każdym razie Kumpel pojawił się przed naszym domem z łbem ociekającym krwią, z olbrzymią dziurą nad okiem. Oczywiście jest to scenariusz jak z najczarniejszych snów, więc dodam, że niestety do tego była niedziela. „Moja” lecznica, gdzie mam zaufanych lekarzy – nieczynna. A Kumpel wymagał pomocy już, tu i teraz. Na szczęście jedzenie jest dużym argumentem dla bezdomnego kota, a moje gagatki chyba wyczuły, o jak dużą stawkę toczy się gra i grzecznie czekały na jej finał, nie próbując odstraszyć „wroga”. Udało się więc Kumpla wpakować najpierw do domu, a potem do transportera i zawieść do dyżurnej lecznicy. Kumpel został przyjęty do szpitalika dla zwierząt i przebywał tam przez 4 dni, skąd trafił spowrotem do nas.
W trakcie pobytu w lecznicy oczyszczono ranę i podano antybiotyk, Kumpel został wykastrowany i zaopatrzony w leki, i tak przyjechał do naszego domu. Przed nim dalsze leczenie, aż do wygojenia rany. Dodatkowo coś złego dzieje się z jego tylną nogą, więc czeka nas kolejna wizyta u weterynarza.
Gdy uda się już Kumpla postawić na nogi będziemy szukać mu dobrego, pewnego domu, takiego na całe życie.