Kudełka to kotka, która pojawiła się któregoś dnia u znajomych na balkonie (mieszkają na parterze). Dostała jeść i tak już zostało, przychodziła codziennie, wylegiwała się na krzesłach w słoneczku. A któregoś dnia się okociła. Pierwszy błąd, jaki popełnili znajomi, to pokazywanie wszystkim odwiedzającym kociej rodzinki, umoszczonej w zadaszonym wiklinowym koszyku na balkonie. Mimo sugestii, nie byli skłonni zabrać jej do domu. Plus byłby taki, że mogliby kontrolować dalsze wydarzenia oraz zabezpieczyć maluchom lepszą przyszłość. Minusem oczywiście byłoby zagospodarowanie maleństw w swoim mieszkaniu, cały bałagan związany z dokazującymi maluchami i podchowaniem ich do momentu samodzielności, a także trudny proces szukana domów stałych, lub szukania pomocy w fundacjach. Nie każdy jest gotowy na takie wyzwanie. Oni nie byli. Kotka, do której ciągle ktoś zaglądał, była niespokojna o swoje maluchy i wkrótce przeniosła je do piwnic. Tam dorastały, a z czwórki została najsilniejsza dwójka. Oczywiście rodzinka nadal stołowała się na balkonie. Dostała ocieplane, drewniane budki na zimę. I tak mijał czas. Maluchy podrosły. Przychodziły na jedzenie, ale były jednak dzikie, do człowieka nawet nie podchodziły. Jedną udało się złapać i zabrać do weterynarza, gdzie została zbadana, odrobaczona, zaszczepiona i wysterylizowana (czytaj o Nitce). Drugi kotek był o wiele bardziej dziki i nie dał się złapać na „koci przegląd”. Namawiałam znajomych na sterylizację kociej mamy, która była bardzo chuda, ważyła zaledwie 2 kg. Niestety zanim podjęli jakieś działania w tym temacie, kotka ponownie się okociła. Całe stadko zamieszkiwało balkon, a Kudełka zaczęła się wpraszać na noc do domu. Małe kotki były dzikie, a jednocześnie niezdolne do samodzielnego bytowania bez pomocy człowieka. Nie nauczyły się polować, bo dostawały regularnie jeść.
Chciałabym tu zaznaczyć, że nie jestem przeciwnikiem dokarmiania wolno bytujących kotów. Jednak jeśli decydujemy się na taki krok i na ich regularne karmienie, to bierzemy w pewnym sensie za nie odpowiedzialność. Jeśli jednego dnia przestaniemy je karmić, to co się z nimi stanie? Czy dadzą sobie radę bez nas? Szczególnie małe koty, od zawsze karmione przez człowieka, nie nauczą się nagle polować, gdy zabraknie pożywienia (Nitka do dziś nie tknie surowego mięsa, je tylko gotową kocią karmę i to też nie każdą!). Przyzwyczailiśmy je, że co by się nie działo, czeka na nie pełna karmy miska. Dodatkowo nie sterylizując ich, czy to korzystając z pomocy fundacji działających w mieście, czy na własną rękę, przyczyniamy się do powiększania stada bezdomnych kotów.
Wracając do historii Kudełki.. Urodziły się dwa maluchy, a z nich szybko został tylko jeden. Balkonowi opiekunowie nie potrafili powiedzieć, co się stało z drugim maluchem, po prostu jednego dnia zniknął. Usilniej zwracałam im uwagę na potrzebę sterylizacji Kudełki. Kudełka nocowała w domu, a w ciągu dnia włóczyła się po dworze. Nie trzeba być geniuszem, żeby przewidzieć, co się wydarzy. Otóż Kudełka bardzo szybko znowu była w ciąży. Kiedy udało mi się namówić właścicielkę na wizytę u weterynarza, na świat prosiły się kolejne dwa maluchy. Jednak kotka była bardzo wychudzona a jej organizm wyniszczony (m.in. nie miała ani jednego zęba), lekarz sugerował sterylizację z aborcją. Opiekunka patrząc przez ludzki pryzmat nie wyraziła zgody. Kotka była na tyle słaba, że urodziła martwe kocię. Jedno. Po kilku dniach, gdy kotka była ewidentnie słaniająca się, zgłosiła się do weterynarza, który wykonał sterylizację wraz z usunięciem ropy, w jaką przemienił się nieurodzony kociak. Szczęśliwie kotka przeżyła lekkomyślne podejście do swojej kondycji zdrowotnej. Po sterylizacji zaczęła przybywać na wadze. Historia miałaby happy end, gdyby nie fakt, że przypadkowo upieczeni właściciele przegapili, że ich kot nie przybywa w ogóle na wadze. Kudełka raz jadła, a raz nie. Tym razem nie podważali sugestii o zabraniu kota do weterynarza. Zostały więc wykonane badania krwi, które wykazały zaawansowaną i przewlekłą chorobę nerek. Stadium, w którym chorobę da się wykryć, bo widać, że kot traci wagę, nie je, jest przeważnie momentem, kiedy już tylko cud może kota uratować. Choroba musiała się rozwijać w Kudełce bardzo długo. Przez cały ten czas była bezobjawowa, więc bardzo trudna do wykrycia odpowiednio wcześniej. Dużo łatwiej wykryć problemy z nerkami u kota, który mieszka z nami długo i jest niewychodzący. Wtedy zaalarmować nas powinny najmniejsze zmiany w zachowaniu, brak apetytu, utrata wagi.
PAMIĘTAJMY: Koty ukrywają chorobę tak długo, jak są w stanie. Okazanie słabości w dzikim świecie przyrody równa się wyrokowi śmierci. Każda zmiana zachowania, codziennej rutyny powinna obudzić w nas czujność.
Choroby nerek są na tyle podstępne, że nie dają objawów aż do momentu, gdy jest już za późno na ratunek. Dlatego coraz więcej specjalistów mówi o regularnych, kontrolnych badaniach krwi. To jedyny sposób na wyłapanie choroby w momencie, kiedy jesteśmy w stanie zwierzęciu jeszcze pomóc.
Nie wierzmy także w mit, że sterylizacja powoduje u kotów choroby nerek.
Zawsze, gdy mamy wątpliwości zwróćmy się do lekarza weterynarii. Nawet telefonicznie poprośmy o poradę, czy należy zwierzę obserwować, czy pojawić się na wizytę. Nie bójmy się weterynarzy.
Kudełki choroba została wykryta w ostatnim stadium, mimo podjętych prób ratowania, kotka zmarła. Kochamy nasze koty, dbajmy więc o ich zdrowie, tak aby nie podzieliły losu Kudełki!
foto: Kudełka na tydzień przed śmiercią.