Jedna radująca serce, druga rozdzierająca. Obie z naszych kaszubskich wojarzy. Obie dzikie, ale nie agresywne. Czarna i bura. Czarna, mimo że dzika, znalazła fantastyczny dom. Cierpliwy, spokojny. Kotka pierwsze dni spędziła pod szafą. Jednak z każdym dniem przekonywała się, że jest bezpieczna, a życie kota domowego jest takie przyjemne, gdy brzuszek pełny, kot jest rozpieszczany i miziany. W ciągu krótkiego czasu przerażony na widok bliskości człowieka kot stał się całkowitym miziakiem. Duży w tym udział Pani Magdy i jej mamy, które adoptowały Kizię. Za to będę im na wieki wdzięczna.
Lenka nie miała tyle szczęścia. Osoba, która zadeklarowała się ją adoptować sprawiała wrażenie osoby doświadczonej w opiece nad kotami. Jednak oddała Lenkę następnego dnia. Bo była zbyt dzika.
Wkrótce po powrocie z adopcji przyjaciele słysząc, co się wydarzyło postanowili ją przygarnąć. Ponieważ okazało się, że Lucysia ma FeLV, a znajomi już kilka kotów, uznaliśmy, że najrozsądniej będzie i Lenkę przebadać. Niestety wynik był pozytywny. Co gorsze kilka dni po jego otrzymaniu, kotka nagle zachorowała. Dosłownie z minuty na minutę zaczęła lać się przez ręce. Popędziliśmy do Kliniki. Została na kroplówkach.
Uaktywnił się FeLV.
Mimo że Lenka była dzika, dawała sobie dzielnie podawać kroplówki nawadniające i antybiotyki. Niestety kilka dni później jej stan znowu się pogorszył. Była niedziela, nasza przychodnia zamknięta. W dyżurującej nawadniali ją przez cały dzień, próbując utrzymać przy życiu. Gdy na wieczór ją odbieraliśmy była nadal słaba, a zanim dotarliśmy do domu temperatura ponownie gwałtownie spadła. Nie mogąc patrzeć, jak cierpi zabrałam ją ponownie do dyżurnej lecznicy. Nie było już szans na ratunek :(.
Lenka odeszła na moich rękach. To nie tak miało być mała, nie tak!