O tym, że nie każdy kot jest przytulnym, kochanym mruczusiem przekonałam się, gdy trafił do mnie mój pierwszy kot. Chester urodził się z kotki domowej mojej koleżanki ze studiów, która uciekła z domu i pozwoliła sobie na chwile zapomnienia z przyblokowym kocurem.
O tym, że mamusia jest równie charakterna, co synuś, dowiedziałam się dopiero znacznie później.
Kot mimo, że był u mnie od trzeciego miesiąca życia, nie oduczył się pokazywania swojej „lepszej” twarzy przy każdej możliwej okazji. Pakował się wszędzie, gdzie tylko udało mu się wdrapać (tak tak, wisiał na firankach, wchodził po ubraniach na człowieka), protestował, gdy był stamtąd zdejmowany, po czym „karał” człowieka gryząc w łydkę lub ręce. Dodatkowo w sytuacjach stresowych, jak np. podróż, okazywał silną agresję. Przez chwilę z lekarzem weterynarii rozważaliśmy nawet, czy aby na pewno kot jest zdrowy, a jego agresywne zachowanie nie jest wynikiem choroby, np. guza mózgu. Był to mój pierwszy kot, nie miałam też za wiele doświadczenia, jak sobie poradzić z jego trudnym ego. Skutkowało to walką o obcięcie pazurów, czy walką o wejście kota do transporterka (btw czy wiesz, że opornego kota łatwiej wsadzić do transporterka tyłem? :D). Dziś wiem, że ta walka nie miała za wielkiego sensu, utrwaliła tylko agresywne reakcje na podstawowe zabiegi pielęgnacyjne. Dziś też o wiele łatwiej znaleźć porady i instruktarze, jak w przyjemny i spokojny sposób przekonać kota do podstawowych zabiegów.
Z wiekiem szczęśliwie Chestera mocny charakter trochę „zelżał”, a i my nauczyliśmy się schodzić mu z drogi, szczególnie w momentach histerii, które dziś już prawie nie istnieją. W „walce” z histerią pomagało także odwracanie uwagi. Jednak do dziś takie zabiegi, jak obcięcie pazurów jest nawet dla weterynarza nie lada wyzwaniem.
Decydując się na kota musimy mieć świadomość, że kot to zwierzę, które potrafi mieć charakter. Nie mamy gwarancji, że trafi nam się mrucząca przylepa. Równie dobrze może to być płochliwy nerwusek, kompletna ciapa, interesowna szuja, totalny śpioch, a czasem…. taki Chester. Będzie żyć najpewniej więcej niż kilka lat i fajnie, jakby ta wspólna droga była dla wszystkich stron co najmniej w miarę przyjemna.
Ostatnio Chester, już 16-letni pan, podupadł na zdrowiu. Niby nic wielkiego, stracił na wadze, mimo że je dużo, interesuje się otoczeniem. Więc niby nic wielkiego nie powinno być na rzeczy.
Jednak nauczona wcześniejszymi doświadczeniami zabrałam Chesterka na badanie krwi (” dzięki Bogu” za torby do badań dla zwierząt).
Diagnoza: niedoczynność tarczycy i stan zapalny trzustki.
Kot „tylko” schudł, nie leczony nie miałby zapewne zbyt wiele czasu na tym świecie przed sobą. Dlatego zawsze będę jak mantrę powtarzać, jak ważne są badania kontrolne u kotów.
Chester przyjmuje tabletkę na tarczycę, antybiotyk i enzymy na trzustkę. Tu chciałabym także obalić mit o głodówce dla kotów z chorą trzustką, kiedyś rzeczywiście stosowano taką metodę, dziś już wiadomo, że nie jest to najlepszy pomysł. Kot, który nie je i nie pije dłużej niż dwa dni zaczyna cierpieć (dlatego o wiele szybciej każdorazowo, gdy kot całkowicie odmawia i jedzenia, i picia powinniśmy udać się do weterynarza).