Niedawno podczas miziania wyczułam u Rózi na brzusiu jakieś gulki. Nie ociągając się, przy najbliższej możliwej okazji udałam się z nią do weterynarza, który zawyrokował, że to najpewniej rak (większość guzów listwy mlecznej u kotek jest złośliwa). Ustaliliśmy terminy. Dziś więc Róża została gruntownie przebadana i w narkozie została pobrana biopsja. Po wkłuciu okazało się, że w zmianach znajdujących się pod jej skórą jest płyn.
Całe listwy mleczne są zmienione. Być może nie jest to jednak rak, a są to zmiany na tle hormonalnym. Wiecie co mnie martwi w tym wszystkim? Rózia była sterylizowana przez fundację działającą na rzecz kotów, jako kot bezdomny. Do nas trafiła dużo później. Martwi mnie to, że istnieje jakieś tam prawdopodobieństwo, iż została wysterylizowana „byle jak”. Oczywiście wszystko się wyjaśni, kiedy przyjdą wyniki pobranych badań. Mam nadzieję, że moje smutne przeczucia się nie sprawdzą, bo przecież chyba istnieją jakieś standardy wykonywania zabiegów, niezależnie czy kot jest czyjś, domowy, czy niczyj, miejski?